Witajcie! Dziś metamorfoza, która czekała na swoją realizację okrągły rok ;) Wtedy właśnie dostałam do „obrobienia” wydmuszkę jaja strusia. Czas leciał, jajco leżało …. w zasadzie aż do ubiegłego tygodnia, choć od paru miesięcy sobie obiecywałam że DZIŚ się zabieram do roboty…;) W końcu się zmogłam a etapy pracy przedstawiam poniżej ;)
To jest oczywiście już jajco skończone, samodzielnie i w towarzystwie gęsinek ;)
Tak jajo wyglądało pierwotnie, podejrzewam, że wydmuszka jest mocno leciwa, pożółkła. Ma charakterystyczną strukturę – taka „gęsia skórka” na strusinie;) to mi się w tej wydmuszce bardzo podobało, niestety środkiem wydarta, ale w efekcie w niczym to nie przeszkadzało.
Tutaj zdjęcia w towarzystwie „standardowej” wydmuszki gęsiej i w mojej łapie;) Żeby pokazać Wam z czym przyszło mi się zmierzyć;))
Faza następna - projekt ;) Brzmi szumnie a w zasadzie to niedbałe wyrysowanie wzoru jaki mniej więcej będę frezować, kiedyś się do tego bardziej przykładałam, ale po pierwszej wyfrezowanej setce precyzyjne szkice można sobie darować, ważniejsze są „oczy wyobraźni” ;)
Zdjęcie zaraz po wyfrezowaniu – nieudane bo cholernie mi się ręce trzęsły ;) Skorupka nie była tak uległa jak gęsinka, musiałam sporą siłę przyłożyć żeby się przebić ;) Aż się wiertełko stępiło ;) Ale się nie ugięłam bo uparta jestem ;)
To już po fazie trawienia (która trwała dobre 5 godzin;) Widać jak gruba jest skorupka.
No i jeszcze raz efekt ostateczny po nałożeniu 3 warstw farby, wylakierowaniu zrobieniu ażurków… Hardcorowa to była metamorfoza, ale jajco odmienione mam nadzieję, że się spodoba :)
Powiem szczerze, mam już dosyć jajec na ten rok, jeszcze kilka mam do pokazania ale frezarkę schowałam – do przyszłego roku ;) Zatem Was jeszcze pomęczę w najbliższym tygodniu. A na koniec tej mrożącej krew w żyłach opowieści coś na ukojenie nerwów ;) Już był ten kawałek, ale że Morrisona bardzo lubię i tak jakoś do tematu mi pasuje, zatem... The Doors...
Serdeczności!